...-podskoczyłam, gdy usłyszałam ten głos. Serce mi przyspieszyło, oddech stał się nierównomierny. Czułam jak pocą mi się dłonie. Wiedziałam, że się dowie, ale nie myślałam, że tak szybko. Panele zaskrzypiały pod naciskiem jego stóp. Szedł w moją stronę. Czułam już jego oddech na mojej szyi. Chwycił mnie za nadgarstki i pociągnął ręce do tyłu tak, że wygięłam się, a moja głowa spoczywała na jego ramieniu. Przełknęłam ślinę.
-Mówiłem, że nie będzie miło. - wyszeptał. - Ja nie kłamię w takich sprawach. - pociągnął mocniej moje ręce. Zasyczałam. Był silny. Bardzo silny. Zaśmiał się. -Boli cię? - spytał z udawanym przejęciem. Nie odpowiedziałam, zacisnęłam tylko usta. Znów szarpnął. Tym razem jednak nie puścił ich, aby wróciły wyżej. Poczułam jak łza spływa po moim policzku. - Zapytałem o coś. - warknął.
-T..tak. - wydusiłam z siebie. Czułam, że się uśmiecha. Nigdy nie sądziłam, że na świecie istnieje człowiek, któremu radość sprawia cudze cierpienie. Rozluźnił uścisk i pchnął mnie na łóżko, po czym odwrócił tak żebym na niego patrzyła. Musiał widzieć, że się go boję, że chciałabym, aby teraz wrócili rodzice. Cieszył się, ale był zdenerwowany.
-Masz szczęście. Nawet nie wiesz jak duże szczęście. - zmrużył oczy tak, jakby chciał dowiedzieć się o czym myślę. Zastanawiał się nad czymś. Patrzyłam na jego twarz z lękiem. A co jak wyciągnie pistolet? Co jak mnie zabije? - Jeszcze jeden taki wybryk, a pożałujesz tego bardziej. - powiedział i skierował się ku drzwiom. Zanim wyszedł odwrócił się jeszcze. - Być może już coś się komuś stało. - popatrzył na zdjęcie, które stało na komodzie. Ja i Mac dwa miesiące temu. Puścił mi oczko. - Do zobaczenia, shawty. - wyszedł zamykając za sobą drzwi. Nie wiedziałam co mam robić. Strach dalej mnie paraliżował. Jeszcze nigdy w życiu tak się nie bałam. "Być może już coś się komuś stało." W uszach zabrzmiało mi to zdanie.
-Mac! - krzyknęłam i wzięłam telefon. Wykręciłam numer przyjaciółki. Odebrała po kilku sygnałach. - Mac, wszystko w porządku? - zapytałam zanim dziewczyna zdążyła cokolwiek powiedzieć.
-Tak, a co niby miałoby mi być? - spytała zdezorientowana. Odetchnęłam z ulgą. Żartował. Chciał mnie nastraszyć.
-Proszę cię nie ruszaj się sama z domu. Nie wychodź nigdzie sama. - niemal krzyczałam do słuchawki. Bałam się o nią. Gdybym była trochę bardziej rozważniejsza to nie wygadałabym się i nic by jej nie groziło.
-Lizzy, co jest? Czemu mam się nie ruszać sama? - pytała. Po jej głosie mogłam stwierdzić, że jest zdezorientowana i zupełnie nie wiem o czym mówię.
-Po prostu nie wychodź nigdzie sama. Najlepiej żebyś w ogóle nigdy nie była sama.
-Lizz...
-Proszę. - powiedziałam przez łzy. Już więcej nic nie powiedziałam. Błagała mnie żebym wyjaśniła o co chodzi, ale byłam nieugięta. Już i tak zrobiłam za dużo. Ona może teraz przez moją głupotę zapłacić nie wiadomo jak dużą cenę. A tego nie chciałam. Nigdy nie chciałam, żeby stało jej się coś złego. Jest dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałam. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby jej się coś stało. Rozłączyłyśmy się, a ja usiadłam na łóżko. Chwyciłam się za głowę, a łzy same puściły się z moich oczu. A to dopiero początek. Jestem tego pewna. Sprawy za daleko się potoczyły, żeby on teraz przestał i zostawił mnie i moją rodzinę w spokoju. Położyłam się na łóżku. Moje oczy skupiły się na suficie. Przestałam myśleć, po prostu patrzyłam na białą powierzchnię, która znajdowała się nade mną. Poderwałam się na dźwięk dzwonka do drzwi. Powoli zeszłam na dół. Bałam się otworzyć. Popatrzyłam przez judasza, ale nikogo nie zobaczyłam. Ponownie usłyszałam przenikliwy dźwięk dzwonka. Lekko odchyliłam drzwi i odetchnęłam z ulgą. Po drugiej stronie stała zmordowana mama z czterema siatkami pełnymi po brzegi.
-Coś się tak długo zbierała? - zapytała i wchodząc do domu podała mi dwie siatki. - Myślałam, że zaraz to upuszczę.
-Przepraszam. - wydukałam, po czym zamknęłam za mamą drzwi, a torby zaniosłam do kuchni. Zaczęłam wypakowywać zakupy, a mama usiadła na stołku i głęboko oddychała. Przez ułamek sekundy na nią popatrzyłam, a potem ona cały czas mnie obserwowała.
-Lizzy, wszystko w porządku? - zapytała zatroskana.
-Tak, czemu pytasz? - powiedziałam bez przekonania. Starałam się unikać kontaktu wzrokowego, więc twarz zakryłam włosami.
-Jesteś moją córką, widzę, że coś jest na rzeczy. - wstała i podniosła moją twarz tak, abym spojrzała jej w oczy. - Mów Lizz.
-Nie powiem ci. - wyszeptałam.
-Chcę ci pomóc. - nalegała. Mama taka właśnie jest. Dopóki nie dopnie swego nie spocznie.
-Mówię, że ci nie powiem! Zostaw mnie w spokoju! - wykrzyczałam i zostawiłam zdziwioną kobietę samą w kuchni. Wybiegłam z domu. Było mi obojętne czy ktoś za mną idzie, czy mnie śledzi, czy mnie zgwałci, czy zabije. Wiedziałam, że źle zrobiłam krzycząc na mamę, ale ona nie dałaby mi spokoju i prędzej czy później by to ze mnie wyciągnęła, a do tego nie chciałam dopuścić. Nie chciałam się martwić jeszcze o nią. Nogi zaprowadził mnie w miejsce, którego nie znałam. Tak jakby jakaś opuszczona uliczka. A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie wiedziałam gdzie się znajduję. Martwiłam się tylko tym. Odruchowo złapałam za prawą kieszeń w moich spodniach. Nie poczułam w niej telefonu. Zaczęłam rozglądać się we wszystkie możliwe strony. W pewnym momencie w jednym z okien kamienicy zapaliło się światło. Nie myślałam co robię, ale to była moja jedyna możliwość na polepszenie sytuacji, w której się znalazłam. Pobiegłam do starego budynku i pchnęłam zniszczone, żelazne drzwi. Otwarły się z hukiem. Po wejściu do środka poczułam zapach zdechłego zwierzęcia. Odruch wymiotny nie ustępował dopóki nie zatkałam nosa dwoma palcami. Światło paliło się na parterze, więc zapukałam w pierwsze drzwi po lewej stronie. Słyszałam za drzwiami jakieś szmery. Tak jakby ktoś się naradzał się co zrobić, a dopiero potem otworzono drzwi. Po drugiej stronie stał mężczyzna, na oko trzydziestoparoletni, który patrzył na mnie ze zdziwieniem.
-Kogo my tu mamy? - zapytał z zawadiackim uśmiechem na twarzy i krzyknął w głąb mieszkania jakieś dziwne imię. - Czy my się przypadkiem nie znamy?
-Nie sadzę. Ja chciałam zapytać... - właściwie to nie wiedziałam co powiedzieć. Nie wiedziałam jak zgrabnie ubrać w słowa to, że się zgubiłam i nie wiem jak mam wrócić do domu. - Jaka tu jest ulica? - zaśmiał się. Co w tym jest takiego śmiesznego? Kolejny palant.
-Może wejdziesz? - gestem ręki zaprosił mnie do środka.
-Ethan, nie wygłupiaj się kurwa, tylko się jej pozbądź! - krzyknął z głębi jakiś głos. Jest ich więcej. W co ja się znowu wpakowałam? Czemu ja robię sobie takie problemy? No czemu?
-Idź do końca uliczki, potem w prawo, a jak dojdziesz do cukierni to w lewo. Później trafisz sama. - powiedział i zamknął mi drzwi przed nosem. - Kurwa, faktycznie niezła sztuka. Zadziorna? - usłyszałam zza zamkniętych drzwi. Nie zastanawiając się ruszyłam według wskazówek nieznajomego mężczyzny. Nie miałam żadnych zapewnień, że podał mi właściwą drogę, ale wolałam iść niż zostać tu na całą noc. Kiedy dochodziłam do cukierni na rogu zatrzymałam się, a moje oczy zapewne wyglądały jak piłki ping-pong'owe.
-Skąd on, do cholery, wie gdzie ja mieszkam?! - prawie krzyknęłam.
______________________________
Siemka kochane! Jak Wam mija czas? Mi leci tak szybko, że zanim się obejrzę to będą święta Bożego Narodzenia. Ostatnio brakuje mi czasu na wszystko. Pewni to przez brak mojej organizacji i chęci ograniczenia czasu na komputer. Hah... cóż, trudno. Jak Wam się podoba rozdział? W moim mniemaniu mógłby być trochu dłuższy, ale nie chciałam już ciągnąć rozmyślań Lizz. Postaram się, aby kolejne dwa rozdziały ukazały się jak szybko, bo 14 listopada idę na zabieg i prawdopodobnie nie będę miała internetu... Alem się rozpisała...
Komentujcie miśki! ♥