16 października 2013

2. "Zostaw mnie w spokoju!"

*-Miałaś nikomu nie mówić...*
...-podskoczyłam, gdy usłyszałam ten głos. Serce mi przyspieszyło, oddech stał się nierównomierny. Czułam jak pocą mi się dłonie. Wiedziałam, że się dowie, ale nie myślałam, że tak szybko. Panele zaskrzypiały pod naciskiem jego stóp. Szedł w moją stronę. Czułam już jego oddech na mojej szyi. Chwycił mnie za nadgarstki i pociągnął ręce do tyłu tak, że wygięłam się, a moja głowa spoczywała na jego ramieniu. Przełknęłam ślinę.
-Mówiłem, że nie będzie miło. - wyszeptał. - Ja nie kłamię w takich sprawach. - pociągnął mocniej moje ręce. Zasyczałam. Był silny. Bardzo silny. Zaśmiał się. -Boli cię? - spytał z udawanym przejęciem. Nie odpowiedziałam, zacisnęłam tylko usta. Znów szarpnął. Tym razem jednak nie puścił ich, aby wróciły wyżej. Poczułam jak łza spływa po moim policzku. - Zapytałem o coś. - warknął.
-T..tak. - wydusiłam z siebie. Czułam, że się uśmiecha. Nigdy nie sądziłam, że na świecie istnieje człowiek, któremu radość sprawia cudze cierpienie. Rozluźnił uścisk i pchnął mnie na łóżko, po czym odwrócił tak żebym na niego patrzyła. Musiał widzieć, że się go boję, że chciałabym, aby teraz wrócili rodzice. Cieszył się, ale był zdenerwowany.
-Masz szczęście. Nawet nie wiesz jak duże szczęście. - zmrużył oczy tak, jakby chciał dowiedzieć się o czym myślę. Zastanawiał się nad czymś. Patrzyłam na jego twarz z lękiem. A co jak wyciągnie pistolet? Co jak mnie zabije? - Jeszcze jeden taki wybryk, a pożałujesz tego bardziej. - powiedział i skierował się ku drzwiom. Zanim wyszedł odwrócił się jeszcze. - Być może już coś się komuś stało. - popatrzył na zdjęcie, które stało na komodzie. Ja i Mac dwa miesiące temu. Puścił mi oczko. - Do zobaczenia, shawty. - wyszedł zamykając za sobą drzwi. Nie wiedziałam co mam robić. Strach dalej mnie paraliżował. Jeszcze nigdy w życiu tak się nie bałam. "Być może już coś się komuś stało." W uszach zabrzmiało mi to zdanie.
-Mac! - krzyknęłam i wzięłam telefon. Wykręciłam numer przyjaciółki. Odebrała po kilku sygnałach. - Mac, wszystko w porządku? - zapytałam zanim dziewczyna zdążyła cokolwiek powiedzieć.
-Tak, a co niby miałoby mi być? - spytała zdezorientowana. Odetchnęłam z ulgą. Żartował. Chciał mnie nastraszyć.
-Proszę cię nie ruszaj się sama z domu. Nie wychodź nigdzie sama. - niemal krzyczałam do słuchawki. Bałam się o nią. Gdybym była trochę bardziej rozważniejsza to nie wygadałabym się i nic by jej nie groziło.
-Lizzy, co jest? Czemu mam się nie ruszać sama? - pytała. Po jej głosie mogłam stwierdzić, że jest zdezorientowana i zupełnie nie wiem o czym mówię.
-Po prostu nie wychodź nigdzie sama. Najlepiej żebyś w ogóle nigdy nie była sama.
-Lizz...
-Proszę. - powiedziałam przez łzy. Już więcej nic nie powiedziałam. Błagała mnie żebym wyjaśniła o co chodzi, ale byłam nieugięta. Już i tak zrobiłam za dużo. Ona może teraz przez moją głupotę zapłacić nie wiadomo jak dużą cenę. A tego nie chciałam. Nigdy nie chciałam, żeby stało jej się coś złego. Jest dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałam. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby jej się coś stało. Rozłączyłyśmy się, a ja usiadłam na łóżko. Chwyciłam się za głowę, a łzy same puściły się z moich oczu. A to dopiero początek. Jestem tego pewna. Sprawy za daleko się potoczyły, żeby on teraz przestał i zostawił mnie i moją rodzinę w spokoju. Położyłam się na łóżku. Moje oczy skupiły się na suficie. Przestałam myśleć, po prostu patrzyłam na białą powierzchnię, która znajdowała się nade mną. Poderwałam się na dźwięk dzwonka do drzwi. Powoli zeszłam na dół. Bałam się otworzyć. Popatrzyłam przez judasza, ale nikogo nie zobaczyłam. Ponownie usłyszałam przenikliwy dźwięk dzwonka. Lekko odchyliłam drzwi i odetchnęłam z ulgą. Po drugiej stronie stała zmordowana mama z czterema siatkami pełnymi po brzegi.
-Coś się tak długo zbierała? - zapytała i wchodząc do domu podała mi dwie siatki. - Myślałam, że zaraz to upuszczę.
-Przepraszam. - wydukałam, po czym zamknęłam za mamą drzwi, a torby zaniosłam do kuchni. Zaczęłam wypakowywać zakupy, a mama usiadła na stołku i głęboko oddychała. Przez ułamek sekundy na nią popatrzyłam, a potem ona cały czas mnie obserwowała.
-Lizzy, wszystko w porządku? - zapytała zatroskana.
-Tak, czemu pytasz? - powiedziałam bez przekonania. Starałam się unikać kontaktu wzrokowego, więc twarz zakryłam włosami.
-Jesteś moją córką, widzę, że coś jest na rzeczy. - wstała i podniosła moją twarz tak, abym spojrzała jej w oczy. - Mów Lizz.
-Nie powiem ci. - wyszeptałam.
-Chcę ci pomóc. - nalegała. Mama taka właśnie jest. Dopóki nie dopnie swego nie spocznie.
-Mówię, że ci nie powiem! Zostaw mnie w spokoju! - wykrzyczałam i zostawiłam zdziwioną kobietę samą w kuchni. Wybiegłam z domu. Było mi obojętne czy ktoś za mną idzie, czy mnie śledzi, czy mnie zgwałci, czy zabije. Wiedziałam, że źle zrobiłam krzycząc na mamę, ale ona nie dałaby mi spokoju i prędzej czy później by to ze mnie wyciągnęła, a do tego nie chciałam dopuścić. Nie chciałam się martwić jeszcze o nią. Nogi zaprowadził mnie w miejsce, którego nie znałam. Tak jakby jakaś opuszczona uliczka. A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie wiedziałam gdzie się znajduję. Martwiłam się tylko tym. Odruchowo złapałam za prawą kieszeń w moich spodniach. Nie poczułam w niej telefonu. Zaczęłam rozglądać się we wszystkie możliwe strony. W pewnym momencie w jednym z okien kamienicy zapaliło się światło. Nie myślałam co robię, ale to była moja jedyna możliwość na polepszenie sytuacji, w której się znalazłam. Pobiegłam do starego budynku i pchnęłam zniszczone, żelazne drzwi. Otwarły się z hukiem. Po wejściu do środka poczułam zapach zdechłego zwierzęcia. Odruch wymiotny nie ustępował dopóki nie zatkałam nosa dwoma palcami. Światło paliło się na parterze, więc zapukałam w pierwsze drzwi po lewej stronie. Słyszałam za drzwiami jakieś szmery. Tak jakby ktoś się naradzał się co zrobić, a dopiero potem otworzono drzwi. Po drugiej stronie stał mężczyzna, na oko trzydziestoparoletni, który patrzył na mnie ze zdziwieniem.
-Kogo my tu mamy? - zapytał z zawadiackim uśmiechem na twarzy i krzyknął w głąb mieszkania jakieś dziwne imię. - Czy my się przypadkiem nie znamy?
-Nie sadzę. Ja chciałam zapytać... - właściwie to nie wiedziałam co powiedzieć. Nie wiedziałam jak zgrabnie ubrać w słowa to, że się zgubiłam i nie wiem jak mam wrócić do domu. - Jaka tu jest ulica? - zaśmiał się. Co w tym jest takiego śmiesznego? Kolejny palant.
-Może wejdziesz? - gestem ręki zaprosił mnie do środka.
-Ethan, nie wygłupiaj się kurwa, tylko się jej pozbądź! - krzyknął z głębi jakiś głos. Jest ich więcej. W co ja się znowu wpakowałam? Czemu ja robię sobie takie problemy? No czemu?
-Idź do końca uliczki, potem w prawo, a jak dojdziesz do cukierni to w lewo. Później trafisz sama. - powiedział i zamknął mi drzwi przed nosem. - Kurwa, faktycznie niezła sztuka. Zadziorna? - usłyszałam zza zamkniętych drzwi. Nie zastanawiając się ruszyłam według wskazówek nieznajomego mężczyzny. Nie miałam żadnych zapewnień, że podał mi właściwą drogę, ale wolałam iść niż zostać tu na całą noc. Kiedy dochodziłam do cukierni na rogu zatrzymałam się, a moje oczy zapewne wyglądały jak piłki ping-pong'owe.
-Skąd on, do cholery, wie gdzie ja mieszkam?! - prawie krzyknęłam.


______________________________

Siemka kochane! Jak Wam mija czas? Mi leci tak szybko, że zanim się obejrzę to będą święta Bożego Narodzenia. Ostatnio brakuje mi czasu na wszystko. Pewni to przez brak mojej organizacji i chęci ograniczenia czasu na komputer. Hah... cóż, trudno. Jak Wam się podoba rozdział? W moim mniemaniu mógłby być trochu dłuższy, ale nie chciałam już ciągnąć rozmyślań Lizz. Postaram się, aby kolejne dwa rozdziały ukazały się jak szybko, bo 14 listopada idę na zabieg i prawdopodobnie nie będę miała internetu... Alem się rozpisała... 
Komentujcie miśki! ♥

28 września 2013

1. "Mam cię na wyciągnięcie ręki."

-Skarbie, co się stało? Czemu się tak zachowywałaś? - spytała mama wchodząc do mojego pokoju. Usiadła na łóżku i zatroskanym wzrokiem spojrzała w moje oczy. Spuściłam głowę i wpatrywałam się w poduszkę, którą ściskałam. Nie wiedziałam co powiedzieć mamie. Bałam się go. A jeśli on będzie chciał coś zrobić mojej rodzinie, jeśli powiem to, co słyszałam? Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby coś stało się rodzicom.
-Skąd wy go właściwie znacie? - zapytałam po chwili zmieniając tym samym temat. Nie chciałam dłużej ciągnąć tamtej, nierozpoczętej rozmowy.
-Justin to jakiś kolega twojego ojca. - popatrzyłam na nią zdziwionym wzrokiem. Przecież on jest niewiele starszy ode mnie. Z jakiej parafii on się "kumpluje" z moim ojcem? - Oj, nie patrz tak na mnie. Poznali się na strzelnicy. - w głowie zabłysła mi czerwona lampka. Skoro chodzi na strzelnicę, musi być zabójcą. W co ja się wpakowałam? Czułam jak mój oddech przyspiesza. Jeśli wyjedziemy - okradną nas. Jeśli nie wyjedziemy - możemy mieć problemy. I tak źle, i tak niedobrze. - Idź spać. Jesteś zmęczona. Dobranoc, Lizzy. - ucałowała moje czoło, po czym wyszła z pokoju. Rzuciłam się na łóżko. Nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. Nie miałam już siły iść i się wykąpać, więc dałam się porwać Morfeuszowi.

Obudziłam się z potwornym bólem karku. Nic dziwnego, zasnęłam leżąc w poprzek łóżka. Podniosłam się do pozycji siedzącej. Włożyłam lewą rękę w moje blond kręcone włosy i założyłam je do tyłu. Wypuściłam z płuc powietrze i zadecydowałam, że idę się wykąpać. Wzięłam z szafki dresy i białą bokserkę, po czym udałam się do łazienki. Zdjęłam z siebie czarną, koronkową sukienkę oraz bieliznę, weszłam do kabiny i odkręciłam kurek z gorącą wodą. Wtarłam w ciało malinowy żel, którego zapach wprost ubóstwiam i spłukałam pianę. Włosy potraktowałam czekoladowym szamponem. Wyszłam spod prysznica, wytarłam swoje mokre ciało w miękki, biały ręcznik, po czym nałożyłam na siebie wcześniej wybrane ubrania. Wilgotne włosy związałam w koka. Zeszłam po drewnianych schodach na dół. W całym domu było cicho jak makiem zasiał. Rodzice zapewne wyszli do pracy, a ja zostałam sama. Nie czułam się pewnie. Byłam przekonana, że on za chwilę wyskoczy zza drzwi i zacznie do mnie strzelać. Wystraszyłam się gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Serce zaczęło mi walić jak oszalałe, myśli biły się ze sobą. Otworzyć czy nie? Wzięłam głęboki oddech i skierowałam się do wiatrołapu. Zerknęłam przez judasza i odetchnęłam z ulgą. To tylko listonosz. Otworzyłam drzwi i odebrałam pocztę. Pożegnałam starszego pana, po czym zaczęłam przeglądać białe koperty. Z pomiędzy nich na podłogę wypadło małe, fioletowe zawiniątko. Zaadresowane było do mnie. Z zaciekawieniem rozwinęłam fioletową kartkę.
"Nie rób nic głupiego. Mam cię na wyciągnięcie ręki.
J."
Wszystko co trzymane było przeze mnie, wylądowało na podłodze. Ręce mi się trzęsły, nie wiedziałam co robić. Czy on czyta mi w myślach?! Może jest jakimś stworzeniem nadnaturalnym? Jedno mogę stwierdzić na pewno - nie jest nikim normalnym, a ja się go boję. Pozbierałam z podłogi listy, a karteczkę wyrzuciłam do kosza. Wybiegłam po schodach na górę do mojego pokoju. Złapałam telefon komórkowy, który leżał na stoliku nocnym, po czym drżącymi palcami wykręciłam numer mojej mamy. Odebrała po kilku sygnałach.
-Co się stało, kochanie? - zapytała troskliwym głosem. Milczałam. Nie wiedziałam co mam jej powiedzieć. Język ugrzązł mi w gardle. - Lizz, jesteś tam? Skarbie co jest?
-O której będziesz w domu? - spytałam od niechcenia. Przyłożyłam kciuka do dolnej wargi.
-Tak jak zwykle. Muszę kończyć. - nie zdążyłam zareagować, bo kobieta się rozłączyła. Odłożyłam telefon ze zdenerwowaniem na łóżko. Sama opadłam na nie. Patrzyłam w sufit. Telefon zawibrował. Podskoczyłam przestraszona, a gdy uświadomiłam sobie co wydało taki dźwięk trochę się uspokoiłam. Popatrzyłam na wyświetlacz. "Masz jedną nieodebraną wiadomość od: Mac." Otworzyłam SMSa.
"Idziemy się przejść? Spotkamy się w parku. Za 15 minut. ;*"
Nie odpisałam, bo gdybym zaczęła się sprzeciwiać ona i tak by mnie wyciągnęła. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej ciuchy, w które się ubrałam. Zrobiłam lekki makijaż i wyszłam z domu. Idąc do parku miałam wrażenie, że ktoś za mną idzie, ale kiedy tylko się odwracałam nikogo nie widziałam. Ucieszyłam się, gdy zobaczyłam Mac siedzącą na jednej z ławek. Pomachała mi i podbiegła do mnie.
-Co ci? - spytała. Rozglądałam się na boki, bo w dalszym ciągu miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. 
-Nie, nic. A co miałoby mi być? - uśmiechnęłam się sztucznie. Widziałam, że mi nie uwierzyła. Znamy się od piaskownicy i nigdy nie potrafię kłamać w jej obecności. A jak już próbuję to mi nie wychodzi. Pociągnęła mnie na najbliższą ławkę. 
-Co jest? Mów. - powiedziała patrząc mi prosto w oczy. Spuściłam głowę. Nie powiem jej. Nie mogę jej powiedzieć. - Dziewczyno, co jest? - spytała już podenerwowana. Czułam jak łzy napływają do moich oczu.
-Nie mogę ci powiedzieć. - wyszeptałam i otarłam mokre policzki.
-Lizz, nie strasz mnie. Co się dzieje? - podniosła moją głowę tak, że patrzyłam jej w oczy. - Mów.
-On chce nas okraść jak będziemy na Hawajach. Nie możemy wyjechać. Oni za ciężko pracowali na ten dom. - zaczęłam płakać, a Mac mnie przytuliła. Głaskała moje włosy, a gdy trochę się uspokoiłam spytała:
-Kto? - nie odpowiedziałam. Czułam, że będę miała kłopoty. Po co jej mówiłam? No po co? Dziewczyna zrozumiała, że nic więcej jej nie powiem. - Musisz iść na policję. - pokręciłam głową. 
-Nie mogę. Nie pytaj czemu, po prostu nie mogę. - powiedziałam. - Obiecaj mi coś.
-Co?
-Nikomu nie powiesz. I nie pójdziesz z tym na policję. - dziewczyna ze zrezygnowaniem pokiwała głową. Przytuliła mnie i szepnęła mi do ucha, że wszystko będzie dobrze. Nie chciało mi się jej wierzyć. Posiedziałyśmy jeszcze trochę w parku, po czym Mac odprowadziła mnie do domu. Nacisnęłam na klamkę. Zamknięte. Rodzice jeszcze nie wrócili. Wyciągnęłam klucz i otworzyłam drzwi. Wchodząc do środka nasłuchiwałam. Cisza. Zamknęłam drzwi na klucz. Ściągnęłam buty i wyszłam na górę. Otwierając drzwi oglądnęłam się do tyłu, ale nikogo nie zobaczyłam. Podeszłam do łóżka i rzuciłam na nie buty.
-Miałaś nikomu nie mówić...


______________________________

Hej! Matko, ale mi głupio. Tak długo nie pisałam. Nie miałam weny, a później zaczął się rok szkolny i rozdział pisałam na raty. Teraz postaram się żeby był szybciej. Chciałam Wam serdecznie i z całego serca podziękować za tyle komentarzy pod prologiem i za tyle wejść. Jestem pod wrażeniem. Nie sądziłam, że to w ogóle komukolwiek przypadnie do gustu. Bardzo dziękuję. ♥

11 sierpnia 2013

0. "Nic nie słyszałaś."

Wszystko zaczęło się, gdy rodzice oznajmili mi, że na kolacji mamy mieć gościa. Niby normalna informacja, ale ten gość wcale normalny nie był. Wszystko w nim było dziwne. Nigdy nie czułam się tak nieswojo w towarzystwie nieznajomego. Było w nim coś, czego nie potrafiłam opisać. Oznajmił, że musi zadzwonić. Wstał od stołu i wyszedł do kuchni. Rodzice zatracili się w rozmowie, a ja nie mogłam wytrzymać i poszłam za szatynem. Niezauważenie stanęłam przy ścianie i wsłuchałam się w słowa chłopaka.
-...tak. Dom jest wielki. Z tego co mi się wydaje nie ma kamer. - cisza. Musiał słuchać co mówił ktoś, z kim rozmawiał. - Uda się bez najmniejszych przeszkód. - wtedy odwrócił głowę i mnie zobaczył. Przełknęłam ślinę. Mój oddech przyśpieszył. - Muszę kończyć. - rozłączył się, po czym podszedł do mnie. Był dużo wyższy. Nachylił swoją głowę i szepnął do mojego ucha. - Nic nie słyszałaś. Piśniesz choć słówko, a nie będzie tak miło, shawty. - uśmiechnął się cwano i wrócił do rodziców. Patrzyłam jak siada przy stole i wraca do rozmowy z rodzicami. Ukradkiem zerkał w moją stronę. Byłam przerażona. On chciał napaść na nasz dom.
-Lizzy, chodź tu skarbie. - usłyszałam głos mamy. Posłusznie podeszłam do stołu i usiadłam na krześle naprzeciw szatyna. - Wyobraź sobie, że Justin był już na Hawajach. - powiedziała pełna zachwytu. Oboje byli zapatrzeni w niego jak w obrazek.
-Fantastycznie. - powiedziałam. Popatrzyłam na chłopaka, który uśmiechał się od ucha do ucha. - Nie musisz zdradzać mu wszystkich szczegółów. - powiedziałam cicho, ale tak, żeby wszyscy usłyszeli. Rodzice popatrzyli na mnie ze zdziwieniem, a Justin uśmiechnął się tryumfalnie. Już wiedziałam, że wszystko mu powiedzieli. Omotał ich. Wstałam od stołu i zdenerwowana poszłam do mojego pokoju. Dlaczego oni nie widzą jaki on jest? To złodziej, o ile nie zabójca. A oni mówią mu wszytko. Położyłam się na łóżku i zakryłam głowę poduszką. Po chwili usłyszałam jak rodzice żegnają się z Justin'em, po czym zamykają za nim drzwi. Szybko podeszłam do okna. Stał przed naszą posesją i rozmawiał z kimś przez telefon. Patrzyłam na niego przez lekko odchyloną firankę, która wisiała w moim oknie. Chłopak odwrócił się i przyjrzał całej posiadłości. Zobaczył mnie, powiedział ostatnie słowa do telefonu i się rozłączył. Telefon schował do kieszeni jego białych spodni, puścił do mnie oczko i wszedł do samochodu.

______________________________

Witajcie kochani! Przedstawiam wam prolog mojego opowiadania. Natchnęło mnie na napisanie czegoś takiego, gdy czytałam opowiadanie wspaniałej Shawty. Mam nadzieję, że komuś spodobają się moje wypociny. Szablon zostanie dostosowany do opowiadania na dniach, ten jest tymczasowy.
Pozdrawiam, Breath.